Hot!

KoKo, 24.12.2007

Robaczki Moje Najukochańsze!

I oto nadszedł ten dzień jedyny i niepowtarzalny, kiedy zmienia się optyka świata, nic nie jest, jakim się zdaje, i nawet zwierzę przemawia własnym głosem.
Wiem coś o tym, bo nieraz już doświadczyłam wszystkich tych cudów. Gizela od lat dokonuje w wigilię Wigilii swych czarów na mej twarzy, zdzierając z niej najmocniejszymi kwasami całoroczne złogi zmęczenia, pracy, szaleństw oraz zanieczyszczeń atmosferycznych. W końcu komu jak komu, ale własnorodzonej siostrze nie dam tej satysfakcji, żeby jej mąż dostrzegł wreszcie różnicę wieku, przemawiającą niestety kalendarzem na jej korzyść.
Dla dopełnienia staropolskiej tradycji daję się jej zresztą tego wieczora wygadać do woli jeszcze przed północą, jakie to wiedzie wspaniałe życie rodzinne ze swoim naburmuszonym Karolem i parą nieznośnych latorośli, z których każdą dokładnie widać po jej biodrach. O ile na co dzień drzemy koty, głównie na tle zaszłości, które kiedyś jej ślubny miał do mnie (a którym niezbyt się opierałam, przynajmniej dopóki nie utuczyła go na dobre i nie odarła z resztek samczego uroku), to tego dnia nie daję jej się sprowokować. Za całą odpowiedź na jej gderanie starcza starannie dobrana garsonka z pantoflami na wysokich obcasach, przemawiającymi najwymowniej do mniej lub bardziej dojrzałej męskiej części familii.

Kwestia prezentów reguluje się co roku samoczynnie: większość załatwiają paczki od nagorliwych biznesowych-podlizusów: słodyczy i alkoholi z tych wszystkich koszy i kuferków wystarcza jeszcze na spotkania sylwestrowe. A co do wkładu w wigilię, to nie schodzę poniżej poziomu najlepszej firmy kateringowej w mieście, więc zasadniczo należy uznać mój udział w organizacji świąt za załatwiony.
W firmie rozrywek nie brakuje, a gdy już brakuje, zarządzam nowe, na przykład obecność we wszystkie międzyświąteczne dni i w Sylwestra. Ilość rocznych raportów, nad którymi usadzam swoich słodkich referentów sprawia, że nawet podczas porannego przeglądu prasy nie mogę oderwać wzroku od krawatów nieskazitelnie wiązanych pod nerwowo drgającymi grdykami. Mój nowy asystent cechuje się wprawdzie szczególnie rozbudowanymi ramionami, ale lotność umysły prezentuje zdecydowanie poniżej krytycznego poziomu. Zresztą przy wyraźnym upodobaniu do pizzy wyraźnie się na jesieni kondycyjnie zaniedbał, trzeba będzie go wymienić.
W kwestii wieczornych zajęć dodatkowych padło na niejakiego Mariuszka, cóż za słodkie stworzenie, jak się rozkosznie opiera, że nie, w ten piątek to on tylko do dziesiątej może, nawet likier z amaruli nie do końca go wyluzował. I ten błysk przerażenia w przekrwionych nieco od cyferek, a jednak wciąż nieskalanie szarobłękitnych oczętach, kiedy zlecam mu kolejne nadgodziny! Biurowa plotka głosi, że ma inklinacje w kierunku rosłych panów, ja tam wiem swoje, kiedy mu portfel podczas panicznej szamotaniny ostatnio wypadł na podłogę, mignęło mi zdjęcie jakiegoś czarnowłosego maleństwa, ale w końcu nie będę zmuszać go do czynności seksualnych przy pierwszym bilansie.
Przed wieczorem dziś jeszcze sporo zajęć. W południe spotykamy się z Gabi w centrum handlowym na corocznej wigilijnej kawusi, żeby jak zwykle ponabijać się z amoku oszalałych tłumów, tratujących się do reszty w ostatnich sprawunkach. Jak rozczulająco bezbronni są w ten dzień faceci, wprzęgnięci w kierat bożonarodzeniowych obowiązków: największe chojraki, powypychane z domu z listami zakupów ostatniej szansy zaciśniętych kurczowo w dłoniach! Ich tęskne spojrzenia bombadują nas, gdy bez skrępowania komentujemy ich wdzięki, na które ich kobiety dawno już przestały zwracać uwagę.
Oj, będzie co zbierać po świętach, kiedy wylegną z powrotem na powietrze po trzech dniach zapuszkowania w oparach domowego absurdu! Może znów znajdzie się jakiś miły, niedopieszczony byczek na cały karnawał? To co roku najlepszy prezent, jaki udaj mi się dla siebie wypatrzyć.

0 komentarze: