Psiuniu Wytęskniona!
Jesień coraz bardziej daje się we znaki. Na początku miesiąca wróciłam tranzytem z Włoch czy innej Hiszpanii, i chociaż tam już szczególnych upałów nie doświadczysz, z kolei w kraju pogoda dość łagodnie się nami obchodzi, to jednak szok nastąpił niewątpliwy. Nie tyle termiczny, co oświetleniowy: promienie słoneczne pod zupełnie innym kątem odbijają się od kości policzkowych, przez co wystawiona zostałam na konfuzję, gdy dwudziestoparoletnie, nowo-w klubie-poznane dziecię wypaliło nagle podczas spaceru: "dobry ten podkład, ładnie kryje, tylko odcień zmień, bo za ciemny".
Wprawdzie chłopię wykazało się wystarczającym taktem, by objaśnić mnie półgłosem, dyskretnie i bez świadków, ale uświadomiłam sobie nader dotkliwie: lato skończyło się na dobre. Najwyraźniej usiłowałam zatrzymać je na chwilę, stosując preparaty, odpowiadające słonecznie zbrązowionemu odcieniowi skóry, ale natury nie oszukasz - zbladłam w naszym nordyckim chłodzie, ani się spostrzegłam.
Jako że wielkimi krokami zbliżała się pamiętna niedziela, a spodziewając się wysokiej frekwencji wyborczej musiałam przyjąć, że tego popołudnia wystawiona będę na spojrzenia współgłosujących obywateli, podjęłam kroki zapobiegawcze ku poprawieniu prezencji. Życie niejednokrotnie mi pokazało, jak ważna jest gotowość na każdą okoliczność, bo niewiadomy jest dzień i godzina, gdy znajdziesz się pod ostrzałem kamer czy zawistnych spojrzeń. W obu wypadkach wskazane jest wyglądać nieskalanie (nie mylić z 'niepokalanie').
Między sesjami solarnymi przeglądałam spokojnie w internecie portrety kandydatów, bo i w tym względzie postanowiłam dokonać jak najtrafniejszego wyboru. Z posłem jak z podkładem - musi idealnie skomponować się z warunkami zastanymi. Wnikliwie wzięłam pod lupę wszystkie wizerunki, zaglądając w błyszczące oczy, muskając wzrokiem kosmyki świeżo ułożonych włosów, prześlizgując spojrzenie po zarysach szczęk, płatkach usznych i innych widocznych szczegółach fizjonomicznych. Wytypowałam w myśl zasady, że kto panuje nad tłustą cerą, zwłaszcza w młodym wieku, poradzi sobie bez trudu z okiełznaniem żywiołu parlamentarnego i koalicyjnego.
Skoro miałam możliwość wyboru, postanowiłam głosować w Warszawie, w samym Pałacu Kultury, bo tylko pod tamtejszymi kryształowymi żyrandolami mogłam w pełni objawić swoją klasę obywatelską. Gdzie, jeśli nie w tych wysokich na kilkanaście metrów hallach, stukot moich dwunastocentymetrowych szpilek mógłby wybrzmieć z należytym dostojeństwiem i lekkością jednocześnie?
Na widok męskiej, wielce młodej i urodziwej części komisji wyborczej straciłam na chwilę głowę, i nawet usiłowałam wpisać kontaktowy numer telefonu w rubryczkę kwitującą odbiór płachty do głosowania. Szybko jednak przywołałam się do porządku, obowiązek jest obowiązek, i - wyciągnąwszy w kabinie ściągę z potretami przystojnych działaczy, dokonałam selekcji na pohybel kapelusznikom, wpatrzonym w jakieś beretopodobne stare grzyby.
Dopiero wrzuciwszy złożony plakat w szczelinę urny, z poczuciem dobrze spełnionego zadania, pozwoliłam sobie w drodze ku wyjściu potknąć się zręcznie na tyle, by wylądować na kolanach przystojniejszego członka, który otumaniony zmysłowym zapachem mych perfum oraz żelaznym uchwytem dłoni na swoim podudziu, zarumienił się wdzięcznie nad prążkowanym krawatem, a pewnie jeszcze w paru innych miejscach. Sądząc po zaangażowaniu w społecznikowską pracę oraz zdrowej, brzoskwiniowej cerze, pokrytej delikatnym meszkiem, można mu wróżyć świetlaną, polityczną przyszłość.
W czym nie omieszkam utwierdzić się na spotkaniu w przyszłym tygodniu.
Pozdrawiam, całuję i wszelkie takie...
KoKo, 5.10.2007
Kochane Moje Ptaszęta,
jesień na dobre szaleje w moim sercu i umyśle. Psiunia zawsze twierdziła, że zwłaszcza ten ostatni niezwykle podatny jest na skoki ciśnienia. Wczoraj na przykład zaczęłam z nudów zmieniać ustawienia językowe poczty online, w chwili zapomnienia przełączając je na węgierski. Nie wiem, co mnie podkusiło. Obraz smagłych młodzieńców z tamtejszych filmów XXX? A może całkiem wymierne wspomnienie wieczoru w parku nieopodal pesztańskich baszt rybackich...?
Ocknąwszy się stwierdziłam, że ugrofińskie, nakropkowane literki, to nie to samo, co głębokie dźwięki, wydobywające się z przepastnych gardeł (jestem pewna, że śniadych także od wewnątrz), z reguły zresztą dubbingowane na angielski. Niezamierzenie rozesłałam seryjnie najświeższe plotki o niezdrowej cerze Klotyldy, pousuwałam za to równie istotne informacje, o których odtworzenie nie będę śmiała poprosić.
Co gorsza, z uwagi na integrację poczty z przeglądarką i innymi aplikacjami, język węgierski przeniknął także do nich. Próbowałam opanować sytuację, ale każde kliknięcie na 'beállítások', 'főoldal' czy inne 'kimenő üzenetek' pogarszało tylko sprawę. Gdy zamiast umlautów na ekranie pojawiły się arabskie robaczki, skapitulowałam ostatecznie.
Ale, jak mawia Psiunia: nie ma zmartwienia, na które nie pomoże przystojny mężczyzna. Poprawiłam naprędce makijaż (praca w domu nie zwalnia od codziennych powinności!), zmieniłam podomkę na bardziej kusą, po czym zbiegłam na półpiętro niżej, do nowego sąsiada. Nie miałam dotąd okazji zamienić z nim ani słowa, ale podczas wieczornych ablucji w pienistej kąpieli nieraz nękał mnie obraz sprzed tygodnia, gdy spocony i na wpół rozebrany wnosił po schodach swoje sprzęty domowe, wśród których - obok innych atrybutów - zapamiętałam także monitor i komputer.
Nie pomyliłam się w swych przewidywaniach. Upewniwszy się uwypukleniem krągłości w połach szlafroczka co do orientacji rosłego Krzysia o przyjemnym głosie i spojrzeniu, wyłuszczyłam w spazmach sprawę, wczepiłam się w ramię, i pociągnęłam do swojego przytulnego mieszkanka (gdzie zapobiegliwie zapaliłam świece o zmysłowym aromacie drzewa sandałowego).
Chwilę później siedział przy moim laptopie ze szklanką zimnego piwa w dłoni, bo świece świecami, ale przecież wiem, jak naprawdę zjednać mężczyznę. Nie zdążył upić połowy, gdy na ekranie pojawiły się polskie ogonki. Tyle że akurat nie te interesowały mnie w tym momencie najbardziej.
Gdy odwrócił się, by zakomunikować dobrą nowinę, jego oczy spoczęły nareszcie na moich powabach. Kto wie, czy przygnębiona szarzyzną za oknem nie tego właśnie pragnęłam, dłubiąc w ustawieniach komputera, którymi, jak się już wielokrotnie przekonałam, nie powinnam samodzielnie manipulować?
Powiedziałam mu zresztą o swojej informatycznej ułomności w nadziei, że jako rasowy technik nie powstrzyma się przed chęcią drobiazgowego wyłożenia mi tematu. Zareagował prawidłowo, chociaż o samych komputerach nie dowiedziałam się już zbyt wiele. Zresztą i tak zaoferował, że w razie czego zawsze chętnie pomoże, o każdej porze.
Gdzieś w środku nocy ta cała jesień wydała mi się nagle jakaś taka złotsza. To miło, że można jeszcze w dzisiejszych czasach liczyć na pomocne, silne, nieugięte ramię wysokiego sąsiada.
jesień na dobre szaleje w moim sercu i umyśle. Psiunia zawsze twierdziła, że zwłaszcza ten ostatni niezwykle podatny jest na skoki ciśnienia. Wczoraj na przykład zaczęłam z nudów zmieniać ustawienia językowe poczty online, w chwili zapomnienia przełączając je na węgierski. Nie wiem, co mnie podkusiło. Obraz smagłych młodzieńców z tamtejszych filmów XXX? A może całkiem wymierne wspomnienie wieczoru w parku nieopodal pesztańskich baszt rybackich...?
Ocknąwszy się stwierdziłam, że ugrofińskie, nakropkowane literki, to nie to samo, co głębokie dźwięki, wydobywające się z przepastnych gardeł (jestem pewna, że śniadych także od wewnątrz), z reguły zresztą dubbingowane na angielski. Niezamierzenie rozesłałam seryjnie najświeższe plotki o niezdrowej cerze Klotyldy, pousuwałam za to równie istotne informacje, o których odtworzenie nie będę śmiała poprosić.
Co gorsza, z uwagi na integrację poczty z przeglądarką i innymi aplikacjami, język węgierski przeniknął także do nich. Próbowałam opanować sytuację, ale każde kliknięcie na 'beállítások', 'főoldal' czy inne 'kimenő üzenetek' pogarszało tylko sprawę. Gdy zamiast umlautów na ekranie pojawiły się arabskie robaczki, skapitulowałam ostatecznie.
Ale, jak mawia Psiunia: nie ma zmartwienia, na które nie pomoże przystojny mężczyzna. Poprawiłam naprędce makijaż (praca w domu nie zwalnia od codziennych powinności!), zmieniłam podomkę na bardziej kusą, po czym zbiegłam na półpiętro niżej, do nowego sąsiada. Nie miałam dotąd okazji zamienić z nim ani słowa, ale podczas wieczornych ablucji w pienistej kąpieli nieraz nękał mnie obraz sprzed tygodnia, gdy spocony i na wpół rozebrany wnosił po schodach swoje sprzęty domowe, wśród których - obok innych atrybutów - zapamiętałam także monitor i komputer.
Nie pomyliłam się w swych przewidywaniach. Upewniwszy się uwypukleniem krągłości w połach szlafroczka co do orientacji rosłego Krzysia o przyjemnym głosie i spojrzeniu, wyłuszczyłam w spazmach sprawę, wczepiłam się w ramię, i pociągnęłam do swojego przytulnego mieszkanka (gdzie zapobiegliwie zapaliłam świece o zmysłowym aromacie drzewa sandałowego).
Chwilę później siedział przy moim laptopie ze szklanką zimnego piwa w dłoni, bo świece świecami, ale przecież wiem, jak naprawdę zjednać mężczyznę. Nie zdążył upić połowy, gdy na ekranie pojawiły się polskie ogonki. Tyle że akurat nie te interesowały mnie w tym momencie najbardziej.
Gdy odwrócił się, by zakomunikować dobrą nowinę, jego oczy spoczęły nareszcie na moich powabach. Kto wie, czy przygnębiona szarzyzną za oknem nie tego właśnie pragnęłam, dłubiąc w ustawieniach komputera, którymi, jak się już wielokrotnie przekonałam, nie powinnam samodzielnie manipulować?
Powiedziałam mu zresztą o swojej informatycznej ułomności w nadziei, że jako rasowy technik nie powstrzyma się przed chęcią drobiazgowego wyłożenia mi tematu. Zareagował prawidłowo, chociaż o samych komputerach nie dowiedziałam się już zbyt wiele. Zresztą i tak zaoferował, że w razie czego zawsze chętnie pomoże, o każdej porze.
Gdzieś w środku nocy ta cała jesień wydała mi się nagle jakaś taka złotsza. To miło, że można jeszcze w dzisiejszych czasach liczyć na pomocne, silne, nieugięte ramię wysokiego sąsiada.