Hot!

KoKo, 5.10.2007

Kochane Moje Ptaszęta,

jesień na dobre szaleje w moim sercu i umyśle. Psiunia zawsze twierdziła, że zwłaszcza ten ostatni niezwykle podatny jest na skoki ciśnienia. Wczoraj na przykład zaczęłam z nudów zmieniać ustawienia językowe poczty online, w chwili zapomnienia przełączając je na węgierski. Nie wiem, co mnie podkusiło. Obraz smagłych młodzieńców z tamtejszych filmów XXX? A może całkiem wymierne wspomnienie wieczoru w parku nieopodal pesztańskich baszt rybackich...?


Ocknąwszy się stwierdziłam, że ugrofińskie, nakropkowane literki, to nie to samo, co głębokie dźwięki, wydobywające się z przepastnych gardeł (jestem pewna, że śniadych także od wewnątrz), z reguły zresztą dubbingowane na angielski. Niezamierzenie rozesłałam seryjnie najświeższe plotki o niezdrowej cerze Klotyldy, pousuwałam za to równie istotne informacje, o których odtworzenie nie będę śmiała poprosić.

Co gorsza, z uwagi na integrację poczty z przeglądarką i innymi aplikacjami, język węgierski przeniknął także do nich. Próbowałam opanować sytuację, ale każde kliknięcie na 'beállítások', 'főoldal' czy inne 'kimenő üzenetek' pogarszało tylko sprawę. Gdy zamiast umlautów na ekranie pojawiły się arabskie robaczki, skapitulowałam ostatecznie.

Ale, jak mawia Psiunia: nie ma zmartwienia, na które nie pomoże przystojny mężczyzna. Poprawiłam naprędce makijaż (praca w domu nie zwalnia od codziennych powinności!), zmieniłam podomkę na bardziej kusą, po czym zbiegłam na półpiętro niżej, do nowego sąsiada. Nie miałam dotąd okazji zamienić z nim ani słowa, ale podczas wieczornych ablucji w pienistej kąpieli nieraz nękał mnie obraz sprzed tygodnia, gdy spocony i na wpół rozebrany wnosił po schodach swoje sprzęty domowe, wśród których - obok innych atrybutów - zapamiętałam także monitor i komputer.

Nie pomyliłam się w swych przewidywaniach. Upewniwszy się uwypukleniem krągłości w połach szlafroczka co do orientacji rosłego Krzysia o przyjemnym głosie i spojrzeniu, wyłuszczyłam w spazmach sprawę, wczepiłam się w ramię, i pociągnęłam do swojego przytulnego mieszkanka (gdzie zapobiegliwie zapaliłam świece o zmysłowym aromacie drzewa sandałowego).



Chwilę później siedział przy moim laptopie ze szklanką zimnego piwa w dłoni, bo świece świecami, ale przecież wiem, jak naprawdę zjednać mężczyznę. Nie zdążył upić połowy, gdy na ekranie pojawiły się polskie ogonki. Tyle że akurat nie te interesowały mnie w tym momencie najbardziej.

Gdy odwrócił się, by zakomunikować dobrą nowinę, jego oczy spoczęły nareszcie na moich powabach. Kto wie, czy przygnębiona szarzyzną za oknem nie tego właśnie pragnęłam, dłubiąc w ustawieniach komputera, którymi, jak się już wielokrotnie przekonałam, nie powinnam samodzielnie manipulować?



Powiedziałam mu zresztą o swojej informatycznej ułomności w nadziei, że jako rasowy technik nie powstrzyma się przed chęcią drobiazgowego wyłożenia mi tematu. Zareagował prawidłowo, chociaż o samych komputerach nie dowiedziałam się już zbyt wiele. Zresztą i tak zaoferował, że w razie czego zawsze chętnie pomoże, o każdej porze.

Gdzieś w środku nocy ta cała jesień wydała mi się nagle jakaś taka złotsza. To miło, że można jeszcze w dzisiejszych czasach liczyć na pomocne, silne, nieugięte ramię wysokiego sąsiada.

0 komentarze: